Mam problem z Klaudyną. Ta tytułowa bohaterka klasycznej pozycji literatury perwersyjnej, cyklu o Klaudynie autorstwa niezrównanej Colette, przyprawia mnie o istny ból głowy. Nie wiem bowiem, czy uznać ją na równi z Pippi czy Anią z Zielonego Wzgórza za ikonę literatury dziewczyńskiej i poniekąd wzór do naśladowania, czy też – wręcz przeciwnie – potępić i skazać na zapomnienie. Dobra, żartuję. W życiu nie dałabym żadnej z książek z serii o Klaudynie dziewczynce w wieku odpowiednim do czytania książek o Pippi*.
Klaudyna ma lat piętnaście i uczy się w wiejskiej szkole. Mieszka w malowniczym miasteczku-wiosce Montigny, gdzie całymi dniami hasa po lasach, co jest jej ulubionym zajęciem. Drugim ulubionym zajęciem Klaudyny jest prowadzenie perwersyjnych, sadystycznych gierek ze wszystkimi dookoła. Bo musicie wiedzieć, że Klaudynka jest ponadprzeciętnie inteligentna, pyskata, nieźle oczytana (głównie w literaturze uważanej za nieodpowiednią dla jej wieku), wcale ładna i – jakkolwiek fatalnie by to nie zabrzmiało w odniesieniu do piętnastolatki, ale to specyfika powieści – bardzo pociągająca, szczególnie dla dużo starszych mężczyzn i koleżanek o skłonnościach do, hm, poddaństwa. Lolita beta, słowem: trzęsie wszystkimi.

Brzmi to okropnie i właściwie byłoby zupełnie okropne, gdyby nie ogromna, przemożna witalność, jaka jest w tych dziewczynkach. Robią odrażające nieraz rzeczy (Łusia, zauroczona Klaudyną dziewczynka, zostaje kochanką-utrzymanką własnego starego i obleśnego wuja), ale zawsze kieruje nimi chęć osiągnięcia czegoś więcej. Chcą czegoś, to sięgają po to. A poza tym nie są uroczymi dziewczątkami-laleczkami; przypominają raczej Marysię z Kieszonkowego atlasu kobiet Chutnik. To diablątka, a to jest bardzo ożywcze w literaturze z początku XX wieku. Z drugiej strony ich energia, właściwie czyste libido rozmaicie kanalizowane, nakierowana jest z reguły na podobanie się i uwodzenie, ewentualnie na podporządkowywanie sobie innych zamiast na jakąkolwiek działalność twórczą. A to nie jest krzepiące. Trudno nie myśleć o głównej bohaterce jako o postaci stworzonej, by starzy faceci gustujący w młódkach mieli o czym fantazjować. A jednak nie da się odmówić jej uroku, a zwłaszcza - wspaniałego, ciętego poczucia humoru i zmysłu obserwacji. I ciężko jej nie lubić.
Czytałam: Colette, Klaudyna w szkole. Klaudyna w Paryżu, przeł. K. Dolatowska, Warszawa 1975.
* A poznańska księgarnia Bookarest umieściła wznowioną ostatnio Klaudynę w szkole w dziale "literatura dziecięca". Serio.
Oj, a ja zawsze byłam przekonana, że w Bookarescie pracują kompetentni ludzie. Może jakiś klient przestawił "dla jaj" ;P
OdpowiedzUsuńWszyscy mi robią smaka na Colette wkoło jak na złość. Muszę gdzieś dopaść cały cykl, zwłaszcza że ta recenzja mocno mnie zainteresowała. Dawno nie czytałam książki... hmm... w tym stylu ;)