poniedziałek, 12 września 2011

O możliwości postklasycyzmu

Antyk po antyku Jacka Bocheńskiego był prezentem, jaki zrobiłam sobie na tegoroczny Dzień Dziecka. Jeszcze przed premierą zapowiadano, że to książka, w której Bocheński badać będzie sposoby funkcjonowania antyku we współczesności. Pomyślałam: ”Bocheński! Recepcja starożytności! Muszę to mieć! Huzzah!”. I kupiłam.

Nabyłam wówczas jeszcze dwie książki: Trans Manueli Gretkowskiej oraz Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłany Aleksijewicz. Wraz z kolejnymi powieściami Gretkowskiej moje czytanie jej ewoluuje chyba powoli z przyjemności poprzez wstydliwą przyjemność aż po lekki wstyd, więc na napisanie notki jakoś się nie zdobyłam. O Wojnie pisałam obszernie gdzie indziej. Pozostał Bocheński. To zresztą doskonały moment, ponieważ wciąż nie wiadomo, czy przejdzie do finałowej siódemki laureatów Nagrody Nike: a jeśli przejdzie, to czy dostanie nagrodę. Spieszmy się pisać recenzje, zanim posypią się one zewsząd.

 Ponieważ do książki dobrał się K. i bezczelnie przeczytał MOJĄ książkę zanim JA to zrobiłam, wiedziałam już mniej więcej, jaka jest tematyka tomu (i byłam trochę rozczarowana). Nie sugerowałam się jednak podczas lektury opinią K., albowiem odkąd przeczytał Boskiego Juliusza jest on zajadłym przeciwnikiem prozy Bocheńskiego. Miałam wątpliwości innej natury: po co taka książka w ogóle powstała? Czy ona jest potrzebna?

Przeczytawszy całość, odpowiadam: książka powstała z wewnętrznej potrzeby autora (to dość typowe, wiem: ale nie zawsze jest to jedyną motywacją). Nie jest światu szczególnie potrzebna. A jednak czyta się ją z przyjemnością i niejaką satysfakcją.

Antyk po antyku to zbiór siedmiu esejów, w których autor rozlicza się nie tyle z obecnością  starożytności we współczesnej kulturze w ogóle, ile z rolą, jaką odegrała ona w jego życiu pisarskim – a także w życiu literackim PRLu, poniekąd. Owszem, otwierający zbiór esej Rzeczy stare i nowe szeroko omawia sposób postrzegania starożytności na tle współczesności – i vice versa – jednak i tutaj Bocheński wyraźnie odnosi to do własnej sytuacji twórczej – sam zresztą stwierdza w jednym z kolejnych tekstów, że tamten esej jest próbą teoretycznego rozpracowania problemów, z których praktyczną stroną zmierzał się podczas pisania.

Rzeczy stare i nowe to naprawdę dobry, cieszący serce i umysł filolożki klasycznej esej – nie mam nic do dodania. Równie ciekawy, choć z innych względów, jest Z Herbertem w labiryntach, w którym Bocheński dokonuje karkołomnego wyczynu opisania Herberta-osoby zarazem z sympatią, lekką przyganą i – sine ira et studio. Na dobre jednak moją uwagę przykuły trzy ostatnie eseje, pomyślane jako „przypisy” do kolejnych części tzw. „trylogii rzymskiej” autora. Komentarze te są tyleż rzeczowe (a na pewno nie widzę w nich tak typowego dla tego rodzaju twórczości krygowania się i fałszywej skromności, ani też przechwalania się. To raczej relacja świadka niż „memuary”), co interesujące i obfitujące w anegdoty – ale bez popadania w gawędziarstwo, Bogu dzięki. Owo studium reakcji, jakie książki pisarza wywoływały w nim samym lub w czytelnikach i czytelniczkach, to jednocześnie właśnie obraz funkcjonowania antyku w świecie współczesnym. A doświadczenie autora pokazało, że opowieści o antyku mogą funkcjonować już niemal wyłącznie na prawach paraboli. Mówiąc wprost, według Bocheńskiego antyk umarł (s. 206).

Jakkolwiek drastycznie nie zabrzmiałoby powyższe stwierdzenie, spieszę wyjaśnić, że to nie jest książka napisana w tonie alarmistycznym. To nie rozdzierająca jeremiada sędziwego starca, który ubolewa nad tym, że kiedyś było lepiej. O nie: ogromną zaletą Bocheńskiego jest jego chłód w ocenach, mający zresztą odpowiednik w stylu. Wiemy, że jego namiętnością jest kultura klasyczna, ale w żadnym miejscu ta namiętność nie powoduje automatycznego obniżenia oceny wszystkiego, co do kultury antycznej nie należy. W tym właśnie racjonalizmie, w tej umiejętności wzniesienia się ponad rozmaite klisze myślowe czy językowe, a nawet własne przekonania, upatruję najwyższą wartość książki. W Bocheńskiego zdolności do rzeczowego stwierdzenia: Antyk, jaki w kulturze europejskiej istniał dzięki humanizmowi, przestał istnieć. (s. 207)

Ponieważ wkrótce skończy się szał na wampiry – bo ileż jeszcze mógłby trwać? – nawiążę do klasyki gatunku, by jednocześnie zilustrować pewną tezę i załapać się na trend. Niektóre z Was czytały zapewne Kroniki wampirów Anne Rice (lub oglądały Wywiad z wampirem) i pamiętają być może scenę, w której Louis, już w świecie współczesnym, objaśnia Lestatowi, że wampiry, by przeżyć, muszą się zmieniać wraz z czasami, w których żyją (bądź nie-żyją, jak kto woli). Dla istot nieśmiertelnych umiejętność takiego dostosowania się jest kluczowa, inaczej bowiem giną – lądują gdzieś na obrzeżach społeczności, a w końcu staczają się kompletnie. Mam wrażenie, że Bocheński posiadł tę cechę zaradnego wampira: zamiast próbować płynąć pod prąd historii, pod prąd rozwoju cywilizacji – poddaje mu się, choć nie bezkrytycznie. I dlatego właśnie zamienił swoją maszynę do pisania na laptopa; dlatego po osiemdziesiątce założył blog. Dlatego skonstatował śmierć antyku – i zasugerował możliwość jego istnienia w nowej formie. Może być niby-życie po życiu, może i niby-antyk po antyku.


Czytałam: J. Bocheński, Antyk po antyku, Warszawa 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz