niedziela, 18 września 2011

Uwagi na marginesach Sagi o wiedźminie

Jak już napisałam poprzednio, przed chwilą [notka pisana 16 IX wieczorem] skończyłam trzecie czytanie Sagi o wiedźminie (ach, to jeszcze z czasów, gdy „Saga” nie równała się „Zmierzchowi”) Andrzeja Sapkowskiego. Otarłam łzy, zaparzyłam sobie melisę na uspokojenie i zasiadłam do komputera.

Trzeba Wam wiedzieć, że o ile podczas ostatniej lektury – gimnazjalnej chyba – złamała mnie dopiero wzmianka o mignięciu płowego warkocza Milvy w finałowej scenie (pamiętam to jak dziś), tak teraz z narastającą intensywnością chlipałam przez ostatnich kilka rozdziałów. Powodem tego może być przybór doświadczenia życiowego bądź moje tabletki hormonalne, tak czy siak fakt trzeba odnotować in plus nastrojotwórczych zdolności ASa polskiej fantasy.

Co różni lekturę człowieka 22-letniego od lektury człowieka nastoletniego? Cóż, z pewnością nie tylko metry bieżące łez. Przede wszystkim szczerze zdziwiło mnie, i to jest myśl przewijająca się przez całość procesu czytania, jak bardzo liberalno-lewicowy jest nastrój Sagi (to zabawne, bo wydawało mi się, że szczytowy punkt ideologicznego Sturm und Drangperiode osiągnęłam w gimnazjum, a potem już stopniowo mądrzałam). Tych siedem (liczę z opowiadaniami) tomów to jakby jeden wielki pean na cześć bycia porządnym człowiekiem, solidnej roboty i działania raczej drogą eliminacji różnych „zeł” niż buńczucznych czynów moralnego superherosa in spe. A przy tym mamy tu cały wachlarz tematów, które są wciąż żywe w dyskursie lewicowym: od globalnego ochłodzenia (słynne Białe Zimno) i degradacji środowiska, poprzez aborcję i rodziny rekonstruowane aż po rasizm. A to tylko drobna część. I wszystko to potraktowane jest – jako rzekłam – z solidną dozą trzeźwego liberalnego podejścia. Wow.

Dalej: od czasów gimnazjalnych przeczytałam niejedną książkę fantasy i naprawdę doceniam to, że Sapkowski wykreował świat tak żywy, że prawie namacalny. Bo sorry – szanuję choćby przysłowiowego Tolkiena, ale go nie lubię, bo pisał bajki i alegorie. A u Sapkowskiego wszystko żyje, jest funkcjonującym organizmem ze swoimi systemami i obiegami, zdrowiem i chorobami (przykład: Krajobraz był typowo powojenny. Wśród pól wyrastały ni z tego ni z owego mogiły i kurhany, wśród bujnej wiosennej trawy bielały czerepy i szkielety. Na przydrożnych drzewach wisieli wisielcy, przy drogach, czekając na śmierć głodową, siedzieli nędzarze. Pod lasem, czekając, aż nędzarze osłabną, siedziały wilki). Jeśli Sapkowski opisuje wojnę, to nie jest to mityczne starcie Dobra ze Złem, bo u niego i to Zło ma jakieś swoje uzasadnione racje, i Dobro nieraz brzydko pachnie. Tak samo jest zresztą z bohaterami i bohaterkami: nie znajdziesz takiej postaci, która nie ma na swoim koncie niczego, czego powinna się wstydzić. Strasznie to banalnie brzmi, pewnie, ale kto czytał Sapka ten wie, że nie opisuje on inkarnacji idei, tylko istoty, które mają idee.

Ponadto nie można nie cenić Sapkowskiego za doskonałą postmodernistyczną grę z rozmaitymi kliszami fantastyki i literatury w ogóle. Nieraz spotykamy coś, co skądś znamy, ale przewrotnie odmienione: elfy nie są takie super, jak zawsze były, leśna chatynka może okazać się siedliszczem pedofila-ludojada, światem rządzą nie Żydzi i masoni, a czarodziejki, błędni rycerze błądzą za żołd i tak dalej. A i finałowa scena z barką trąci jakby Tolkienem, czyż nie? Nie ona jedna zresztą. Że nie wspomnę o absolutnie boskiej przeróbce bajek i baśni, jaką są tomy Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia. No i o kryptocytatach. Wymieniać można długo, a wniosek jest jeden: Saga to nie tylko świadectwo talentu, ale i nadzwyczajnej erudycji.

À propos trącenia: ogromną, ogromną i po raz trzeci ogromną zaletą Sagi jest unikanie tego, czego nie znoszę choćby w powieściach Pratchetta: łatwych analogii. To nie jest tak, że – jak nieraz próbowano sugerować – Sapkowski przeniósł nasz świat do świata fantasy. On twórczo wykorzystał elementy naszej rzeczywistości, by w rzeczywistość fantasy ją wcielić. I tak wielka wojna Północy i Nilfgaardu to nie jest po prostu II wojna światowa, tylko wszystkie wojny po trochu; pogrom w Rivii to nie jest Jedwabne, tylko ekstrakt ze wszystkich pogromów. Elfy, krasnoludy i niziołki to nie są Żydzi, tylko „po prostu” mniejszości; Oxenfurt to nie jest tak sobie Oxford – to sama idea Akademii. Czego jak czego, ale języka ezopowego tutaj nie uświadczysz. Nie w takiej formie, do jakiej jesteśmy przyzwyczajone.

Następna rzecz, wynikająca właściwie z poprzedniej, to rzadkie posługiwanie się prostackimi aluzjami do współczesności. Jest to rzecz bardzo śliska i bardzo łatwo jest mi się zrazić do powieści fantasy, która coś takiego uskutecznia. Przez „prostackie aluzje do współczesności” rozumiem np. czytelne nawet dla idiotów odtwarzanie pewnych popularnych w danym czasie memów bądź aluzje do znanych aktualnie postaci. Pod niewprawnym piórem zmienia się to w żenadę, koszmar i w ogóle pisarstwo Pilipiuka. Na szczęście Sapkowski unika tego, pozwalając sobie na sporadyczne wyraźniejsze aluzje (Krasnolud – zapluty karzeł zdrady). Pewnie, niektóre postaci wykazują cechy, na podstawie których można próbować doszukać się ich odpowiedników w rzeczywistości - ale nie mają one przy okazji jakichś baaardzo subtelnie sugestywnych imion typu Bill The Gate. (Nie lubię Pratchetta. Bardzo.)

Zapewne Sadze można coś zarzucić. Szczerze powiedziawszy: nie wiem, co. Dla mnie to utwór fantasy idealny. Cykl, który po prostu trzeba pokochać, bez względu na preferencje czytelnicze. Jedno z najwyższych osiągnięć polskiej prozy lat 90. i zdecydowanie najwyższe osiągnięcie polskiej fantasy (są tacy, którzy uważają, że lepsza jest Trylogia husycka tegoż ASa. Nie zgadzam się: Saga, w przeciwieństwie do Trylogii, trzyma poziom od początku do końca). I co jeszcze? Może to, że na własnych palcach jestem w stanie policzyć książki, które przeczytałam trzy razy. A w tym siedem należy do cyklu wiedźmińskiego.

Czytałam: A. Sapkowski, Saga o wiedźminie i opowiadania (tj. Ostatnie życzenie, Miecz przeznaczenia, Krew elfów, Czas pogardy, Chrzest ognia, Wieża Jaskółki, Pani Jeziora), Warszawa 1992 – 1999.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz