niedziela, 12 września 2010

Za co uwielbiam Gretkowską (i Berenta, choć mniej)

Odkąd wiele lat temu przeczytałam "Polkę", Manuela Gretkowska jest moją ulubioną pornografką codzienności (autorką dzienników znaczy). Z jakiegoś powodu znaczna część krytyków i krytyczek (krytykantów i krytykantek) uważa jej twórczość raczej za niecodzienną pornografię.
W "Europejce" Gretkowska jest urocza w swej udawanej determinacji, by trzymać się normy. Próbuje takiej zabawy: czytelniczko, pobawimy się w "Nigdy w życiu" Grocholi. Będzie nawet domek (dworek) na wsi. I ja w tym domku-dworku będę gotowała (nieudaną) pomidorową i zachwycała się kupkami mojej córeczki. 
Na szczęście co i rusz wypada z roli i jest sobą: tą czupurną Gretkowską, którą wkurza, że jeśli w Polsce kobieta nie przykroi się do tej pomidorowej i kupek, to od razu epatuje. Pornografią albo przeintelektualizowaniem. Bo wiadomo: napisać "uprawiam seks" to pornografia. Napisać "czytam Ciorana" to pseudointelektualne zadęcie. A napisać te dwie rzeczy razem w jednej książce to już murowana etykietka w formie szkarłatnej litery na worze pokutnym: skandalistka.

Zaraz przed "Europejką" przeczytałam "Fachowca" Berenta. I ja sama nie wiem, czy to moje postmodernistyczne skrzywienie, o którym wspominałam przy okazji Żmichowskiej i Salt, czy wyjątkowo fortunny zbieg okoliczności, ale znowu nie mogę opędzić się od skojarzeń.
W "Fachowcu" mamy faceta, który - choć jest świetnym materiałem na inteligenta (skończone gimnazjum - ale gimnazjum XIX-wieczne!) - zamiast po bożemu zamknąć się ze swoim lewicowym zacięciem w zaciszu gabinetu czy biblioteki, postanawia zatrudnić się w fabryce. Dopina swego i zostaje ślusarzem - ku zachwytowi znajomych, którzy o niczym innym nie mówią, tylko o tym, jak słusznie postępuje. Pracuje w charakterze ślusarza tak długo, aż w końcu głupieje, chamieje i traci  owych znajomych, dla których robol już nie jest tak towarzysko atrakcyjny jak początkujący robotnik-intelektualista. Czaicie już tę czaczę? Inteligent udający proletariusza? Co? Wiecie, co mam na myśli?
O, jak wygodnie byłoby czytać "Fachowca" jako manifest klęski socjalistycznych ideałów. Problem w tym, że wtedy niepotrzebnie nadałoby się głównemu bohaterowi, Zaliwskiemu, status podmiotu wydarzeń. A tymczasem on jest tylko marionetką: ducha swoich czasów, swojego social circle, swoich lektur. Jest wygodnym królikiem doświadczalnym, na którym kanapowi społecznicy mogą testować swoje idee bez konieczności brudzenia sobie wypielęgnowanych rączek. Prawdziwy robotniczy Chrystus (Working Class Hero?), co to niech się dzieje wola twoja a nie moja; zostaje nawet po drodze ubiczowany. Na końcu  nawet mówią do niego "mistrzu". 



Czytałam:
Wacław Berent, Fachowiec, nakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa 1933.
Manuela Gretkowska, Europejka, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2004.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz