czwartek, 2 września 2010

O bohaterkach czasów naszych i innych

Byłam wczoraj w kinie na "Salt". Szału się nie spodziewałam, ale okazało się, że uważna widzka mogła wyłapać kilka lubych szczegółów: bardzo-bardzo-bardzo ważną mszę odprawiała kobieta-biskup, no i Angelina (grająca moją imienniczkę zresztą - zawsze przyjemnie) przed rozpoczęciem szaleńczej ucieczki przez dachy ciężarówek, gzymsy szerokości dłoni, wiadukty etc. - po prostu zdejmuje szpilki. Niby to takie oczywiste, ale jakoś zwykle w filmach heroiny biegają na 10-centymetrowych obcasach, sadząc susy kiej te łanie. Pewnie, sporo było też typowo hollywoodzkich uproszczeń - ot, Rosjanie w towarzystwie obcych zajmują się głównie knuciem, w towarzystwie swoich - głównie piciem wódki. Rosjanina gra zresztą Daniel Olbrychski, bo w końcu w USA Polak czy Rusek to wsio rawno, przecież chodzi tylko o ten śmieszny akcent. Ale to w końcu kino akcji, nie dramat psychologiczny - i jako film akcji sprawdza się dobrze. Gdyby nie te ciągłe ujęcia z ręki, które prawie przyprawiły mnie o chorobę morską, to nawet dobrze plus.

Postać Evelyn Salt, antybohaterki, co do tożsamości której widzka ma wątpliwości do samego końca filmu (a ten, niestety, grozi sequelem), chwilowo współistnieje w mojej świadomości z postacią innej kobiety o nieznanej dla nas tożsamości (w sensie egzystencjalnym), której prawie-że-biografię wczoraj doczytałam: Narcyzy Żmichowskiej. Jestem w końcu dzieckiem postmodernizmu, potrafię zestawić wszystko ze wszystkim.

Zacznijmy od tego, że Żmichowska też agentka. A jakże! Gdy wydawnictwo Gebethner & Wolff zwróciło się do niej z prośbą o opracowanie "Dzieł" Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, mogła po prostu machnąć odę na cześć powszechnie wówczas szanowanej pedagożki. A jednak napisała wywrotowy, złośliwy tekst o tym, jak krzywdzące i anachroniczne są metody wychowywania młodych panien zalecane przez panią Klementynę (a można je streścić jako: "kobietę należy wychować tak, żeby jej przyszły mąż mógł być z niej zadowolony"). Zagadka: skoro G&W wiedzieli, że tak będzie - a musieli wiedzieć, bo Żmichowska miała już ugruntowaną opinię emancypantki - dlaczego właśnie jej zlecili tę pracę? Kto za tym stał?

Dalej: nie wiemy, kim (w filmie "kim?" znaczy "po czyjej stronie?") jest Salt. O Żmichowskiej nie wiemy, czy lubiła chłopców, czy może raczej dziewczęta. A ponieważ u nas wciąż sprawą wielkiej wagi jest ustalenie, kogo dany pisarz czy pisarka przyjmował/a w łóżku, pokolenia badaczy i badaczek biedzą się nad orientacją seksualną Narcyzy z poświęceniem godnym lepszej sprawy - i nadal nic nie wiadomo na pewno. Gabryella (to młodzieńczy pseudonim pisarki) wymyka się jasnym klasyfikacjom, co czyni ją "moralnie" niepewną, ergo niebezpieczną, jako że - wiadomo - "dwa herezją śmierdzi!". To chyba jeden z powodów, dla których Żmichowska orbituje raczej na obrzeżach świadomości literackiej przeciętnej Polki. Która czytała "Pogankę"? Ręka do góry!

Salt ma twarz Angeliny Jolie. Żmichowska miała twarz starego Indianina. Bo w naszych czasach bohaterka - choćby i anty - musi przyciągać wzrok ładną buzią i zgrabnym tyłkiem (btw: plus dla twórców filmu za niezrobienie z Jolie Lary Croft, przynajmniej nie "na oko"). Nawet jeśli jest potrójną (o ile dobrze policzyłam) agentką. Żmichowska jako agentka emancypacji też nie była dobrze zamaskowana - w końcu i do dziś pokutuje przekonanie, że "feministki to brzydkie baby, które nie mają chłopa i przez to są sfrustrowane". Żmichowska była brzydka i nie miała chłopa - no po prostu na pierwszy rzut oka widać, że to jakaś fe-fe!-ministka. Była przy tym tak wspaniałym człowiekiem, że Julia Bąkowska, jedna z jej przyjaciółek, opisała ją jako piękność. A kto o Salt powie, że ma piękną osobowość?

Czytałam: Barbara Winklowa, Narcyza Żmichowska i Wanda Żeleńska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz