czwartek, 14 października 2010

Zaryzykowałam i przeczytałam bardzo wczesny debiut pisarski

Kiedyś podzieliłam się z K. refleksją, że dość już mam tej nowej polskiej literatury (polskiej, bo wygląda na to, że już tylko Polaków i Polki to kręci), która przedstawia bohaterów koniecznie bardzo wrażliwych, bardzo niepogodzonych ze światem, bardzo inteligentnych, bardzo oczytanych, bardzo antykonsumpcjonistycznych, bardzo wyczulonych-na-otaczającą-ich-hipokryzję, słowem: bardzo niezadowolonych z życia. I że czymś wspaniałym byłoby przeczytanie książki, której bohater czy bohaterka ma pracę, którą lubi i o której nie sądzi, że go/ją ogłupia (choćby to była praca przyklejaczki etykiet na kartony). Ma znajomych, których nie podejrzewa o pustkę (nawet wówczas, gdy ich lubi. Zwłaszcza wówczas, chciałoby się rzec po lekturze niektórych pozycji), jada z przyjemnością (bo jadłowstręt jest standardową przypadłością Współczesnego Polskiego Bohatera Literackiego płci obojga) i czyta coś poza "Szklanym kloszem" na zmianę z "Mdłościami". I nie gardzi sobą przez kilkanaście stron, bo kupił/a kawę w Starbucksie albo frytki w McDonaldzie. I nie spędza znacznej części swojego czasu na snuciu ponurych refleksji natury egzystencjalnej, koniecznie w pozycji leżącej i miejscu malowniczym. 

Czy powieść Ożarowskiej taka jest? A, broń Boże! Pewnie, że nie. Ale ma inne zalety.  Ma też zresztą inne wady.

Primo: wreszcie książka o nastolatkach napisana przez nastolatkę. I to zgrabnie, ładnie, niegłupio. Nie jakoś szczególnie odkrywczo (na poziomie zarówno technicznym jak i, hm, psychologicznym: w końcu Musierowicz już wiele lat temu napisała, że gdy ma się szesnaście lat, cierpi się mocniej), ale siłą rzeczy przekonywająco: nawet, gdy zdarzało mi się (nieraz) skrzywić, czytając te uczenie-mroczne dywagacje licealnych bohaterów, zawsze przypominałam sobie, że, kurczę blade!, przecież autorka też licealistka i skoro tak napisała, to może tak i jest faktycznie. A przynajmniej istnieje chociaż jedna licealistka, która tak potrafi i tak ma.

Podczas czytania miałam - zamierzone przez autorkę, jak sądzę - poczucie, że z tego wszystkiego absolutnie nic nie wynika. Dzieci się bawią. Dzieci rozmawiają. I nic. Portrecik, obrazek rodzajowy. Wielokrotne podkreślanie dziecięcości bohaterów i bohaterek jest zresztą urocze (w znaczeniu protekcjonalnym, a co). I ta mglista granica między obciachem a prawdziwymi dramatami. Jazdy, co do których pamiętam, że moja przyjaciółka przechodziła je w wieku 14 lat. A to wszystko podlane erudycją dziewczyny z dobrego liceum, obejmującą głównie lekturę ponurych książek i znajomość ponurych filmów (dobrych skądinąd, pewnie, ale zawsze ponurych). I te egzystencjalne dramaty ludzi mieszkających z rodzicami i zmywających naczynia po obiedzie zrobionym przez mamę, bo taki jest ich przydział prac domowych. Wiadomo, nic nie jest tak krańcowym doświadczeniem jak okres dojrzewania. Ale gdy już go przeszłam, jakoś nie potrafię traktować tego poważnie. Ach, no i do końca nie wiedziałam, czy deklaracja, że opiewa się bylejakość i przeciętność, w zestawieniu z przewijającym się non-stop wyraźnym poczuciem wyższości, jest kokieterią, ironią czy dystansem do siebie. Chyba jestem za stara, żeby to zrozumieć.  

Do tego plus za niesilenie się na "młodzieżowy" język dialogów. To pewnie dlatego, że autorka sama jest młodzieżą. W ogóle plus za język (minus za niektóre błędy językowe ewidentnie niecelowe - to chyba nie przystoi młodej inteligentce, czyż nie?).

A tak poza tym, to jest to najlepsza rzecz aż tak młodej autorki, jaką kiedykolwiek czytałam - nie licząc Masłowskiej. A propos, błagam: nie porównujmy Ożarowskiej z Masłowską tylko dlatego, że debiutowały w podobnym wieku. Tak naprawdę dzieli je różnica kilku klas. Moja koleżanka skarżyła się kiedyś: "bo X jest mróweczką, a ja jestem motylkiem". Ożarowska jest mróweczką, Masłowska jest motylkiem.


Czytałam: Dominika Ożarowska, Nie uderzy żaden piorun, Korporacja Ha!art, Kraków 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz