sobota, 11 lutego 2012

Byl wiedźmin, będzie wiedźma

Po tej strasznej Kobiecie Bator musiałam sobie zafundować potężną odtrutkę. A że nieubłaganie zbliża się koniec moich ferii-nieferii, podarunku dla studentów i studentek z okazji Euro 2012, przez dwa dni właściwie nie robiłam niczego poza czytaniem.

Na początek połknęłam Zbójecki gościniec Anny Brzezińskiej, z racji którego właściwie ta notka powinna mieć nagłówek „Gra w upokorzenie”. Jak się fandom dowie, że jeszcze do wczoraj nie przeczytałam żadnej książki Brzezińskiej, to mi akredytację na Pyrkon podniesie o sto procent i nie przyjmie mojej prelekcji o motywach menstruacyjnych w fantasy! Cóż, takie ryzyko pisania bloga. Co do Brzezińskiej zaś: to solidnie zrobiona (im głębiej w książkę, tym solidniej) fantastyka w stworzonym przez Sapkowskiego stylu „słowiańskim”. Widać tu zresztą wyraźnie zarówno próby odcięcia się od ASa, jak i rozliczne sapkizmy (choćby w ostatniej scenie) – jednak to najsilniejszy poeta polskiej fantasy.

Doceniam wyobraźnię Brzezińskiej: zarówno tę przejawiającą się w kreacji uniwersum (co prawda w większości ze starych cegiełek fantasy; ale i to sztuka, ze starych klocków nowy zamek ułożyć), jak tę, którą widać uroczych nazwach własnych: ciekawej mieszance „slawizowanych” imion i typowego tolkienoidalnego pitu-pitu (nie, drogie czytelniczki, nie jadę Tolkienowi: jadę jego epigonom i epigonkom, co to napłodzili tysiące Ellenarandrillów i Arandariel, bo imię fantasy z jakiegoś powodu musi mieć dużo samogłosek i spółgłosek płynnych).

Dodam, że fabuła – choć może miejscami trochę mętna – jest zajmująca, choć nie odbiega od klasycznego dla fantasy schematu „wybrańczyni wyrusza w drogę ku swojemu przeznaczeniu, po drodze ratuje świat przed zagładą i spuszcza łomot czarnym charakterom”. Ciężko jest mi powiedzieć, co z akcją, bo prawie cztery lata studiów polonistycznych odzwyczaiły mnie od czytania dla rozrywki – i już prawie nie umiem powiedzieć, czy książka jest ciekawa pod tym względem (co pewnie jest rodzajem kalectwa). Postaci barwne i często nietuzinkowe, zwłaszcza jaśminowa wiedźma bez imienia (i cały wątek „wiedźmiński”, jak to z przymrużeniem oka zapewne nazwała Brzezińska). Co jednak najbardziej mi się podoba, to wyraźna próba stworzenia nie tylko „słowiańskiej” fantasy, ale także – fantasy „kobiecej”. Dużo ciekawych bohaterek, z czego niejedna w typie badass, brak za to tak typowych dla naiwnej fantasy dla onanizujących się nastolatków orężnych panien w bikini z metalu. Dyskretne (mniej lub bardziej) feminizujące komentarze głównej bohaterki – miód na moje serce. Słowem: porządna fantastyczna robota. I może nie porwało mnie i nie zachwyciło, ale na pewno zadowoliło na tyle, że po drugi tom z przyjemnością sięgnę.

A jutro-dziś napiszę o drugiej książce, którą połknęłam, niech no się tylko wreszcie wyśpię.


Czytałam:
Anna Brzezińska, Zbójecki gościniec, Warszawa 1999.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz