poniedziałek, 28 marca 2011

To jest notka o seksie

No dobra, może nie do końca o seksie. Ale będzie o książce o seksie. A właściwie to będzie o książce, w której seks odgrywa główną rolę. Co nie znaczy, że jest go tam dużo.

Niektórzy i niektóre pamiętają pewnie, że kocham się bardzo w realistach-naturalistach francuskich. I że dopadają mnie oni w najmniej oczekiwanych momentach. Otóż znowu mi się to przytrafiło!

Michel Houellebecq (czyta się to ponoć "ulbek" bądź "wellbek", a może jeszcze inaczej) jest autorem hołubionym w środowiskach, które niegdyś nazwałybyśmy postępową inteligencją, a dziś nazywamy je Krytyką Polityczną (zazwyczaj bez względu na to, czy to istotnie KP). Musiałam zatem w końcu którąś z jego książek przeczytać, żeby w intelektualnych dyskusjach (których praktycznie nie prowadzę, ale to nie pozbawia mnie lęku, że jeśli się kiedyś zdarzą, to będzie wtopa) nie wyjść na gąskę, co się nie zna. I tak się cokolwiek spóźniłam - największy szał na Houellebecqa był rok temu, gdy dostał nagrodę Goncourtów. Nawiasem mówiąc, Edmond i Jules Goncourtowie to prekursorzy realizmu i zarazem czarujące sukinsyny - bardzo polecam ichni Dziennik jako kopalnię bon motów i fascynujące studium mieszczańskiego zakłamania w wersji artystowsko-inteligenckiej. Cud-miód.

Ale, do Houellebecqa - też naturalisty, co postaram się pokazać. Cząstki elementarne, bo o nich tu mowa, to portret pokolenia dzieci niegdysiejszych hipisów. Robią oni mniej więcej to samo, co mamusie i tatusiowie uczestniczący w rewolucji lat 60.: uprawiają bardzo dużo przypadkowego seksu. Tyle że ta generacja podarowała sobie starą ideologiczną przybudówkę w stylu Make love not war. Świat, który zamieszkują (strach pomyśleć, ale Houellebecq twierdzi, że to nasz świat), to teren nieustannych seksualnych łowów. Nieuchronnie wykształca się zatem kult ciała: koniecznie młodego, atrakcyjnego i sprawnego seksualnie.

I tutaj dochodzimy do zabawnego miejsca: otóż o ile sytuacja taka mężczyzn najwyżej frustruje, o tyle na kobiety ma wpływ absolutnie destrukcyjny: sorry, drogie koleżanki, w świecie Houllebecqa albo jesteśmy młode, zdrowe i chętne, albo umieramy. NAPRAWDĘ. Nie wierzycie? OK: matka głównych bohaterów, Michela i Bruna, lżona na lożu śmierci przez własnych synów (za to, że żyła dokładnie tak samo, jak oni obecnie) umiera ze starości . Annabelle (jedna z kobiet Michela) popełnia samobójstwo po tym, jak - przeszedłszy już operację usunięcia przydatków - dowiaduje się o przerzutach nowotworu. Jedna z kobiet Bruna - konsekwentnie opisywana jako brzydka i gruba - skacze z okna czy tam dachu (nie mogąc, jak się domyślamy, znieść własnej nieatrakcyjności). Jeszcze inna rzuca się ze schodów na wózku inwalidzkim (do korzystania z którego zmusiła ją w końcu choroba, której apogeum nastąpiło, oczywiście, w czasie orgii).


Tak, tak, okrutny jest to świat, oj, oj. A jeśli podlejemy go rzadkim sosikiem dość banalnych wynurzeń (czasem litościwie opatrzonych autokomentarzem na temat ich banalności, np.: Mężczyźni nie uprawiają seksu z kobietami dlatego, że je kochają, ale dlatego, że ich pożądają; wiele lat musiało upłynąć, zanim wreszcie zrozumiał tę banalną oczywistą prawdę.) i posypiemy nawiązaniami do Nowego Wspaniałego Świata Huxleya, to dostaniemy coś, co blurp nazwał szokującym portretem społeczeństwa w stanie rozpadu, gdzie pociechę może stanowić jedynie rozpasanie seksualne. Swoją drogą - dobrze napisany to portret, naprawdę. Tyle że to samo można było powiedzieć o powieściach XIX-wiecznych.

Ponoć Houellebecq cieszy się, gdy się komuś Cząstki nie podobają. No cóż, monsieur Michel, miło mi, że mogłam zrobić panu przyjemność (zapewne wolałby pan blowjob, ale niestety - jest pan dla mnie za stary i za brzydki). Tylko widzi pan, one nie podobają mi się nie dlatego, że to zła książka. Nie podobają mi się, bo tak bardzo starają się mnie zgorszyć i przerazić, a tu co? Nah [wzrusza ramionami].


Czytałam: Michel Houllebecq, Cząstki elementarne, Warszawa 2006.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz